Ognista łuna przeszyła niebo.
Moim krokom towarzyszy krzyk.
Krzyk ludzi biednych i bogatych, starych i młodych, a każdy napełniony jest bezgraniczną rozpaczą.
Śmierć nie wybiera.
Twarze zabitych wirują mi przed oczami.
Moje nogi stanęły na mokrej i gnijącej ziemi.
Kołyszą nią fale.
Jestem na jednym ze zmarłych, płynącym przez morze szkarłatnej krwi.
Podnoszę głowę.
Niebo goreje.
Na czarnych chmurach płoną stosy, a na nich winni i niewinni ludzie.
Śmierć nie wybiera.
Kroczę dalej w błocie, w kałużach posoki, w ludzkim strachu.
Na drzewach wiszą wisielce, a kruki wyjadają im wnętrzności.
Kroczę dalej pośród zabrudzonych ruin, dawnej pięknej świątyni wypełnionej złotem, gdzie pozostały tylko zgliszcza wyznawanych tam bogów.
Przekraczam bramę miasta.
Potępieńcze jęki cichną, nie ma już żadnej żywej duszy.
Moja też od dawien dawna gnije, zaschnięta krew brudzi i pochłania wydobywające się z niej światło.
To jest sen.
Czy będzie trwał wiecznie?
Sen.
Idę przez ciemny las.
Na pniach wyryte są ludzkie twarze, powykrzywiane w grymasie bólu, strachu i złości.
Na poskręcanych gałęziach wiszą łachy, które wcześniej były niezwykłymi szatami chciwych kupców i rozpustnych panien.
Akompaniament krzyków i wrzasków towarzyszy mi od dawna.
Zapomniałam już jak brzmi prawdziwa cisza.
Idę dalej.
Przed siebie.
Wychodzę z lasu.
Widzę szybki nurt rzeki pełnej krwi.
Przy błotnistym brzegu uwiązana jest gnijąca tratwa, a na niej zwłoki brutalnie zamordowanej rodziny.
Idę do nich.
Śmierć która kroczy zawsze za mną już nic im nie zrobi.
Siadam przy nich i gładzę odpadającą skórę, gładzę rozpadającą się w rękach tkankę, gładzę kości, na których pozostała zaschnięta krew.
Łzy płyną z moich oczu, tworząc nowe szlaki na brudnej twarzy.
Nie, ja chcę się obudzić!
Ratuj!
Oryginalna wersja: 1 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz