czwartek, 18 grudnia 2014

Księgi Wieszcze

Kiedy z ciemności zstąpi anioł
Drążąc w świetle ciemny tunel
Dołączy do mroku dnia
Szukając swojego ciała

Kiedy w dzień wzejdzie Księżyc
A w nocy zaświeci Słońce
Dziecko odnajdzie się w mroku
A cienie dotkną ciała

Narodzi się demon

Złota korona
W niej dusza ukryta
Kiedy go znajdzie
Zawładnie nim
Nastanie wtedy ciemność
I jedynie złote rogi
Będą błyszczeć w nicości

Zło krąży po świecie
Szuka
Noc wabi spokojem
Szuka
Mrok zaprasza śniących
Szuka
Cienie podążają za światłem
Znalazły

Kiedy lśniące rogi
Spoczną na niewinnej głowie
Uwolnią demona
Mroczną świadomość
Która zabierze światło
I zbezcześci piękno dnia


Klejnot władzy może znaleźć tylko ten, kto dowiódł swej wiary. Wtedy na ziemię sprowadzi wieczny spokój i zimne gwiazdy. 

Za każdym z nas kroczy cień
Czy on jest na pewno twój?

Tylko złote oczy proroka dostrzegą
Wybrańca korony
I tylko od niego zależy
Czy świat pozostanie taki sam
Czy sprowadzi na wszystkich pustkę

Za każdym z nas kroczy cień
Zobacz czy masz swój!

Prorocy wyróżniają się niewiedzą
A jednak odkryli prawdę
Znalazłem wybrańca
Wiem, gdzie leży skarb
Teraz tylko będę czekał na koniec

niedziela, 7 grudnia 2014

Przesłuchanie

- Słuchaj – szef spojrzał mi w oczy – Jesteś jednym z najlepszych,  żadne ze zjaw się ciebie nie imają. Dlatego wyznaczyłem ci to zadanie. – skrzywiłem się, wątpię bym uszedł stąd żywy – Chłopie, dla nas najważniejsze są informacje jakie z niej wyciągniesz. A teraz idź! -  pchnął mnie w kierunku blaszanych drzwi. Strażnik otworzył je i szepnął słówko otuchy. Odpowiedziałem mu skinieniem głowy. Wszedłem do ciemnego, małego pomieszczenia. Na samym środku siedziała młoda dziewczyna. Patrzyła się na mnie obojętnym wzrokiem. Przy ścianie stało mosiężne dębowe biurko, a na nim lampka i mały odbiornik, lecz nigdzie nie było papierów. Podszedłem do skraju biurka i kliknąłem przycisk na odbiorniku.
- Wiecie może gdzie się podziały karteczki? – spytałem spokojnie i usadowiłem się w niewygodnym fotelu.
Po chwili usłyszałem niewyraźne- Już ci niesie. – Otworzyły się drzwi. Do środka wszedł młody chłopak. Nerwowym spojrzeniem omiótł salę.  Położył, lub wręcz rzucił mi teczkę na blat i pospiesznie się wycofał. Kiedy już jego ręka spoczęła na klamce, zaczął się trząść w agonii. Z ust toczyła mu się ślina, a po chwili upadł, uderzając głową o ścianę. Z nosa trysnęła krew. Przez moment patrzyłem jak z jego oczu znika ostatni blask życia. Przeniosłem wzrok na przesłuchiwaną. Ta uśmiechnęła się smutnie. Wziąłem niewielką kupkę kartek i przeleciałem je wzrokiem. Wiele pytań, na których nie ma odpowiedzi. Dobra, spróbujmy. Raz kozie śmierć. Poprawiłem się w fotelu.
- Zacznijmy przesłuchanie. Będę pani zadawał pytania, a pani ma na nie zwięźle odpowiadać. Rozumie pani? – Powolnie skinęła głową. – Dobrze. Czy te...hmm... zdolności towarzyszą pani od dawna? – Ponownie skinęła głową. – Proszę odpowiedzieć słownie. – wzięła wdech i gorączkowo odgarnęła włosy z czoła.
- Odkąd tylko pamiętam. – powiedziała cicho. Wpisałem odpowiedz do notatnika.
- Czy pani robi to umyślnie?
- Nie! – krzyknęła rozpaczliwie – Nigdy! To nie moja wina! Wszyscy których kochałam też odeszli, czy ja mogłabym to robić specjalnie? – łzy spłynęły jej po policzkach. Wyglądała przerażająco smutnie. Zrobiło mi się  bardzo żal.
- Ej, chłopie! Dychasz? – z zamyślenia wyrwał mnie skrzeczący odgłos radia. Wcisnąłem guzik. – Wszystko w porządku. – usłyszałem tylko zduszone przekleństwo. Nie zwróciłem na nie uwagi. Jeszcze raz przyjrzałem się papierom. Nigdzie nie ma informacji o jej imieniu. To przecież głupie. Powinienem to od razu zauważyć. Zaraz skoryguję błąd. 
- Przepraszam, że dopiero pytam, ale jak pani ma na imię? – spytałem grzecznie. Ona uśmiechnęła się blado, w jej oczach zalśnił chory blask.



Zwą mnie okrutnym aniołem mroku,
bardzo trafne to określenie.
Sprawiedliwość jest w mym oku.
A niesienie zguby, to moje polecenie.

Światło wam ludziom zabieram.
Dostęp do nieśmiertelności grodzę.
Miłość, szczęście i nadzieję odbieram,
Nieszczęście, płacz i lamet rodzę.

Nie znam pojęcia miłości,
jestem niewidocznym duchem.
Więc nie okazuje nikomu litości.
Bo ja jestem morowym podmuchem.

Nie pominę żadnego człeka,
Przejdę przez najwyższe góry.
Nie powstrzyma mnie żadna rzeka.
Ani najmocniejsze mury.

Jestem każdą wojną,
przede mną nie ma ukrycia.
Dla mordu jestem krową dojną,
wrogiem dla wszelkiego życia.

Jestem prawdziwym głodem,
losu niefortunnym kołem,
i ciemności pierworodnym płodem,
bladym i wychudłym aniołem.

Jestem pierwszą i ostatnią zarazą.
Dotykam każdego, starego i młodego.
Jestem pierworodną skazą,
dla rodzaju ludzkiego

Jestem śmiercią, niszczycielką światów.
Pogromczynią radości i czerwonych róż.
Władczynią smutku, i grobowych kwiatów.
Zwiastunem wszystkich burz.


***

Stary Kwiatkowski wszedł do pokoju. Rozbryzgana krew to dla niego normalka, lecz pierwszy raz spotkał się z aż taką plamą juchy i mózgu na ścianie. Zamoczył szmatkę w wodzie i zaczął wycierać ścianę, mrucząc pod nosem.
- Eh, dupki. Zachciało im się potworków. Skończone palanty. – ponownie zamoczył szmatkę. Czeka go długa praca.

wiersz - Artem
Oryginał - klik

Sen

Sen.
Ognista łuna przeszyła niebo.

Moim krokom towarzyszy krzyk.
Krzyk ludzi biednych i bogatych, starych i młodych, a każdy napełniony jest bezgraniczną rozpaczą. 
Śmierć nie wybiera. 
Twarze zabitych wirują mi przed oczami. 
Moje nogi stanęły na mokrej i gnijącej ziemi. 
Kołyszą nią fale. 
Jestem na jednym ze zmarłych, płynącym przez morze szkarłatnej krwi. 
Podnoszę głowę. 
Niebo goreje. 
Na czarnych chmurach płoną stosy, a na nich winni i niewinni ludzie. 
Śmierć nie wybiera. 
Kroczę dalej w błocie, w kałużach posoki, w ludzkim strachu. 
Na drzewach wiszą wisielce, a kruki wyjadają im wnętrzności. 
Kroczę dalej pośród zabrudzonych ruin, dawnej pięknej świątyni wypełnionej złotem, gdzie pozostały tylko zgliszcza wyznawanych tam bogów. 
Przekraczam bramę miasta. 
Potępieńcze jęki cichną, nie ma już żadnej żywej duszy. 
Moja też od dawien dawna gnije, zaschnięta krew brudzi i pochłania wydobywające się z niej światło.
To jest sen.
Czy będzie trwał wiecznie?

Sen.
Idę przez ciemny las.
Na pniach wyryte są ludzkie twarze, powykrzywiane w grymasie bólu, strachu i złości. 
Na poskręcanych gałęziach wiszą łachy, które wcześniej były niezwykłymi szatami chciwych kupców i rozpustnych panien. 
Akompaniament krzyków i wrzasków towarzyszy mi od dawna. 
Zapomniałam już jak brzmi prawdziwa cisza. 
Idę dalej. 
Przed siebie. 
Wychodzę z lasu. 
Widzę szybki nurt rzeki pełnej krwi. 
Przy błotnistym brzegu uwiązana jest gnijąca tratwa, a na niej zwłoki brutalnie zamordowanej rodziny. 
Idę do nich. 
Śmierć która kroczy zawsze za mną już nic im nie zrobi. 
Siadam przy nich i gładzę odpadającą skórę, gładzę rozpadającą się w rękach tkankę, gładzę kości, na których pozostała zaschnięta krew. 
Łzy płyną z moich oczu, tworząc nowe szlaki na brudnej twarzy. 
Nie, ja chcę się obudzić! 
Ratuj!

Oryginalna wersja: 1 2 

Przygodę zacząć czas!

Mikser wita i pozdrawia!

W tym oto zacnym blogu będą umieszczane moje twórcze wypociny.
Spodziewajcie się wszystkiego!


Mam nadzieję, że to przetrwa dłużej niż tydzień...